Zacznijmy od rzeczy oczywistej: lista największych posiadaczy Bitcoina to nic innego jak „Who is Who” w krainie kryptowalut. Na pierwszym miejscu, dumnie jak na piedestale, stoi Satoshi Nakamoto – rodzaj Santa Clausa dla kryptoinwestorów, który, jakby to ująć… no cóż, nikt nie wie, jak to ująć, bo nikt nie wie, kim on jest.
Ale idźmy dalej. Gdzież my bez naszych korporacyjnych i rządowych Goliathów, tych ekonomicznych dżinów z butelek blockchaina? Binance i Grayscale świecą jaskrawo, jak dwa wielkie reflektory w tunelu kryptogórniczym, oświetlając drogę do cyfrowych bogactw (a przy okazji nieco oślepiając przeciętnego Joe’a, który próbuje zrozumieć, jak to jest, że cyfry na ekranie mogą mieć tyle zer).
Następnie mamy nasze ulubione rządy – Stany Zjednoczone i Chiny. Obie potęgi, które potrafią w jednym zdaniu powiedzieć „nie” dla kryptowalut i jednocześnie „tak, proszę” na widok kolejnych Bitcoinów na swoim cyfrowym koncie. To trochę jak z tą ciotką, co to na rodzinnych spotkaniach lamentuje nad zgubnym wpływem smartfonów, trzymając przy tym iPhone’a ściśle w garści.
Gdzieś między wielorybami a rekinami plasuje się Mt. Gox, duch przeszłości, który jak każdy przyzwoity fantom, przypomina nam, że każde imperium może upaść. I to nawet bez pomocy Bonda czy Bourne’a – wystarczyła luka w systemie i kapitalna wpadka.
MicroStrategy, z kolei, z niewzruszoną miną pokera przetrzymuje w swoich rękach więcej kluczy do Bitcoina niż średniej wielkości kraj do swoich skarbców. To taki krypto-Hamlet, który mimo wątpliwości („Być albo nie być… milionerem Bitcoinowym?”) w końcu postawił wszystko na jedną kartę.
Na końcu mamy Robinhood, finansowego Robin Hooda, który, w zamian za małą opłatę, pozwala każdemu poczuć się jak członek tego ekskluzywnego klubu. I choć ich fragment tortu jest mniejszy niż reszta, to przecież każdy bohater zaczynał od niewielkich poczynań. Czyż nie?
Podsumowując, ten oto ranking to nic innego jak cyfrowa wersja „Dynastii” czy „Dallas”, tyle że zamiast ropieńców mamy bitmonety, a cliffhangery odświeżają się co 10 minut z nowym kursem Bitcoina. Jak widać, w kryptodolinie wszystko jest możliwe, a cyfrowe snucie marzeń trwa w najlepsze. A czy zostaniesz kolejnym krypto-królem czy damą? Cóż, to już zależy od kaprysu algorytmów i, być może, twojej gotowości do nurkowania w głąb blockchainowego króliczej nory.
