Zielony Ład – zrównoważony rozwój czy zielony zamordyzm?
Od kilku lat słyszymy w mediach o ambitnych planach Unii Europejskiej na rzecz ochrony środowiska, nazwanych szumnie „Zielonym Ładem”. Na pierwszy rzut oka brzmi to świetnie – przecież czyste powietrze, zdrowa planeta i zrównoważony rozwój to cele, do których każdy z nas powinien dążyć. Jednak diabeł tkwi w szczegółach. Za pięknymi hasłami często kryją się mechanizmy, które mogą pogłębić nierówności i destabilizować gospodarki.
Zielony Ład w teorii ma na celu transformację Europy w kierunku neutralności klimatycznej do 2050 roku. Nie jest to jednak zwykła strategia – to rewolucja. Aby osiągnąć ten cel, Unia Europejska zamierza ograniczyć emisję CO2 niemal w każdym sektorze, od przemysłu po transport. Na papierze brzmi to jak ratunek dla planety, ale w praktyce budzi ogromne kontrowersje i pytania o koszty, jakie przyjdzie nam zapłacić.
Polska, jak wiele innych krajów wschodniej Europy, stoi przed ogromnym wyzwaniem. Nasza gospodarka opiera się na węglu, a wyłączenie kopalń bez przygotowania odpowiedniej alternatywy grozi katastrofą społeczną. Ceny energii już teraz idą w górę, a prognozy nie są optymistyczne. Zielony Ład może prowadzić do sytuacji, w której przeciętny obywatel zapłaci za prąd więcej, a jego zarobki będą spadać, gdyż przemysł zmuszony do dostosowania się do nowych wymagań będzie tracił konkurencyjność.
„Zielony zamordyzm” w praktyce
Nie chodzi tu tylko o rosnące ceny prądu. Zielony Ład oznacza także wymuszanie konkretnych technologii na firmach i konsumentach, bez uwzględnienia ich realnych potrzeb i możliwości. Na przykład, regulacje wymuszające stosowanie paneli słonecznych lub pomp ciepła są niemożliwe do wdrożenia bez znacznych inwestycji. Dla przeciętnego obywatela, dla małej firmy, to wydatki, których mogą nie udźwignąć, a jednocześnie to państwo nakłada na nich kary za brak dostosowania.
Kolejną kwestią jest transport. Zielony Ład zakłada drastyczne ograniczenie samochodów spalinowych, promując elektryki, które – jak wiemy – również mają swoje problemy ekologiczne, choćby związane z pozyskiwaniem surowców do baterii. Równocześnie brakuje infrastruktury, by można było swobodnie ładować auta elektryczne na szeroką skalę. Taki przymus zmiany samochodu to ogromne obciążenie finansowe, a dla wielu ludzi w ogóle nieosiągalne. Mamy więc plan, który bardziej sprzyja elitom niż ludziom.
Kto na tym skorzysta?
Zielony Ład wydaje się idealnym biznesem dla największych korporacji, które już teraz przejmują rynek zielonych technologii. To giganci dyktują warunki, inwestując miliardy w ekologiczne rozwiązania, i to oni będą pierwsi, którzy skorzystają na zmianach. Dla zwykłych ludzi zostają jedynie konsekwencje w postaci wyższych rachunków, większych obciążeń finansowych i życia pod ciągłą presją nowych regulacji. Zastanawia mnie, czy za Zielonym Ładem nie stoi po prostu ekonomiczny interes wielkich graczy, a dobro planety to tylko wygodny pretekst.
Oczywiście, troska o planetę jest ważna, ale czy musi się to odbywać kosztem destabilizacji gospodarczej? Czy ktoś bierze pod uwagę perspektywę przeciętnego obywatela, dla którego koszty „zielonej rewolucji” mogą oznaczać spadek poziomu życia? Takie pytania zadają sobie ludzie w Polsce i w całej Europie. Może warto byłoby poszukać kompromisów, które z jednej strony pozwolą chronić środowisko, a z drugiej nie będą pogrążać milionów ludzi w ubóstwie.
Zielony Ład ma swoje zalety, ale sposób, w jaki jest wprowadzany, budzi obawy. Wzrost cen, brak wsparcia dla najuboższych i nadmierna kontrola – czy tak ma wyglądać przyszłość? Może czas powiedzieć jasno, że jesteśmy gotowi działać dla planety, ale nie kosztem gospodarki i naszej wolności. Potrzebujemy mądrych rozwiązań, a nie „zielonego zamordyzmu”.