10 W/m² (Postęp)
Czas czytania w minutach: 3

10 W/m² przez całą dobę: jak zmieniono definicję bezpieczeństwa i nazwano to postępem

Są takie dni, kiedy patrzę przez okno i czuję, że świat wokół mnie zmienił się w laboratorium.
Nie dlatego, że widzę mikroskopy, menzurki i białe fartuchy.
Nie — to bardziej subtelne.
To uczucie, że coś jest testowane. Że my jesteśmy testowani.

Kiedyś bezpieczeństwo oznaczało ochronę człowieka.
Dziś coraz częściej oznacza „nieprzekroczenie normy”, którą ktoś wcześniej… odpowiednio podniósł.

W 2019 roku w Polsce zmieniono dopuszczalne poziomy promieniowania elektromagnetycznego.
Stare normy, które obowiązywały przez dekady, uznano za „zbyt restrykcyjne”.
Nie dlatego, że znaleziono nowe dowody naukowe.
Nie dlatego, że ludzie przestali chorować.
Po prostu — rozwój technologii 5G wymagał „dostosowania przepisów do realiów”.
Piękne słowa, prawda?

Z 7 V/m zrobiło się 61 V/m.
Dziesięciokrotny skok, który w dokumentach nazwano modernizacją.
W praktyce — podniesieniem dopuszczalnej dawki promieniowania o tysiące procent.
A wszystko to po cichu, bez debat, bez dyskusji, bez pytań.
Tak, jakby nikt nie miał prawa się bać.

Organizacja ICNIRP z Monachium ustaliła, że dopuszczalna gęstość mocy to 10 W/m²
wartość, którą można bezpiecznie „średnio” otrzymać przez sześć minut.
Nie przez dobę. Nie przez miesiąc.
Sześć minut.
Tyle trwa granica między bezpieczeństwem a ryzykiem przegrzania tkanek.

A teraz spójrzcie przez okno.
I policzcie, ile minut dziennie Wasze ciało ma przerwę od pól elektromagnetycznych.
Ile czasu nie jesteście otoczeni przez Wi-Fi, BTS-y, routery, Bluetoothy, Smartwatche, telefony, nadajniki, sensory i tysiące urządzeń, które wysyłają w przestrzeń swoje niewidzialne fale.

Nie chodzi o to, żeby się bać.
Nie o to, żeby szukać winnych.
Chodzi o to, żeby zrozumieć, jak bardzo przesunęliśmy granice,
a potem wmówiliśmy sobie, że to normalne.

W ciągu kilku lat nauczyliśmy się, że:

  • promieniowanie jest bezpieczne, dopóki ktoś w Excelu napisze, że tak,

  • zdrowie publiczne można zdefiniować w zależności od potrzeb rynku,

  • a brak badań oznacza… brak dowodów na szkodliwość.

To sprytne.
Bo kto ma czas, by czytać raporty ICNIRP, WHO, SCENIHR?
Lepiej po prostu zaufać, że ktoś to zbadał.

Tylko że ja nie jestem już pewien, komu ufać.
Nauka stała się zbyt często narzędziem usprawiedliwienia decyzji, które dawno zapadły gdzie indziej.
Nie w laboratoriach, tylko w gabinetach.
Nie z troski o człowieka, tylko z troski o zasięg, szybkość, efektywność.

Nie mam nic przeciwko technologii.
Bez niej nie byłoby tego tekstu.
Ale mam coś przeciwko udawaniu, że postęp zawsze oznacza dobro.

Bo czasem postęp to po prostu nowa nazwa dla ryzyka, które zaakceptowaliśmy, żeby było wygodniej.
A 10 W/m² przez całą dobę to nie tylko liczba.
To symbol świata, w którym granice bezpieczeństwa przesuwają się szybciej niż nasza zdolność do refleksji.

error: Zakaz kopiowania treści