Gdy świat klaszcze, bo spadają rakiety
Nie wiem, czy bardziej przeraża mnie widok rakiet uderzających w miasta, czy reakcja tłumów, które to świętują. Z jednej strony – wojna. Z drugiej – święto. W mediach społecznościowych pojawiają się filmiki, na których ludzie wiwatują, skandują, nagrywają spadające pociski, jakby oglądali fajerwerki w sylwestra. TikTok, Telegram, Instagram – na wszystkich tych platformach pojawia się jedno: radość z czyjejś tragedii.
Nie popieram śmierci. Żadnej – ani izraelskiej, ani palestyńskiej. Ale nie jestem też ślepy. Izrael przez lata robił wszystko, by świat go nienawidził: blokady, wyburzane domy, dzieci z przestrzelonymi głowami, bombardowane szpitale. Kiedy kraj konsekwentnie depcze prawa człowieka, niszczy marzenia narodu, ignoruje apele społeczności międzynarodowej i traktuje tragedie innych jak „skutek uboczny operacji wojskowej” – musi się liczyć z reakcją.
A świat zareagował. I nie chodzi tylko o Arabów. W Ameryce Łacińskiej, w Azji, w Afryce – i nawet w Europie – ludzie cieszą się z tego, że Izrael w końcu cierpi. To nie tylko polityczna reakcja. To odwet emocjonalny za lata upokorzeń, za hipokryzję Zachodu, za podwójne standardy. Nie chodzi już tylko o Palestynę. To głos planety, która ma dość hegemonii, przemocy i bezkarności.
Ale mimo to coś tu nie gra.
Bo gdy świętujesz, że spadają rakiety – też przegrywasz. Bo wtedy nie jesteś już po stronie ofiar – jesteś po stronie przemocy. I jak łatwo jest ludziom zapomnieć, że Izraelczycy to nie tylko żołnierze i politycy. To też dzieci, matki, starsi ludzie. Dokładnie tacy sami, jak ci, którzy giną w Gazie. Tak samo przerażeni. Tak samo niewinni.
I tu dochodzimy do sedna: świat zdziczał. Empatia stała się selektywna. Wojna to już nie tylko tragedia – to widowisko. A my jesteśmy widzami w teatrze nienawiści, gdzie z każdej strony leje się krew, a każda śmierć staje się memem, pretekstem do dowcipu albo powodem do lajków.
Tak – Izrael sam siebie zaprowadził w to miejsce. Ale jeśli teraz, w momencie jego słabości, świat odpowiada wiwatem – to znaczy, że wszyscy już dawno przegraliśmy. Bo prawdziwe zwycięstwo nie polega na tym, że „ich też w końcu boli”, tylko na tym, że nikt nie musi już płakać.
Chciałbym zobaczyć świat, w którym zamiast „Allahu Akbar” przy eksplozji i „God bless Israel” przy zbombardowanej szkole, usłyszę jedno zdanie:
Dość tej wojny. Wszystkich wojen.
Ale dziś jeszcze za wcześnie. Dziś świat klaszcze, bo spadają rakiety.