Ach, kryptowaluty! Dziesięć lat temu, kiedy Bitcoin był jeszcze w powijakach, mój przyjaciel z entuzjazmem zaproponował mi jego zakup. Ale ja, mądry i ostrożny, uśmiechnąłem się tylko pod nosem. „To tylko chwilowa moda”, pomyślałem.
W 2014 roku, kiedy Ethereum pojawiło się na horyzoncie, kolejny znajomy przekonywał mnie o jego potencjale. Ale ja, z doświadczeniem zdobytym dzięki mojej wcześniejszej decyzji, ponownie odmówiłem. „Kolejny bańka spekulacyjna”, stwierdziłem z przekonaniem.
W 2021 roku, kiedy SHIBA INU zaczęła zdobywać popularność, mój przyjaciel znów mnie namawiał. Ale ja, już doświadczony w odmawianiu, nie dałem się skusić. „To tylko piesek w internecie”, powiedziałem sobie.
W zeszłym roku, gdy na rynku pojawiły się USDT, historia się powtórzyła. „Kolejna kryptowaluta, kolejna iluzja”, powtarzałem jak mantrę.
I oto, w tym roku, historia się powtarza. „Kup Pepe”, mówi przyjaciel. A ja, już niemal ekspert w odmawianiu, ponownie odmawiam. „To tylko żaba z memów”, myślę sobie.
Tymczasem moi znajomi, którzy zainwestowali w BTC i ETH, teraz żyją jak królowie – leniwi, nic nie robiący, jeżdżący luksusowymi samochodami i towarzyszący pięknościom na całym świecie. Ale czy to naprawdę życie? Czy warto było inwestować w te tajemnicze cyfrowe waluty tylko po to, by cieszyć się życiem pełnym luksusów i przyjemności?
Ja wybrałem inną ścieżkę. Wybrałem bezpieczeństwo i stabilność. I choć moje życie nie jest tak ekscytujące jak ich, mam poczucie, że dokonałem słusznego wyboru. W końcu, kto by chciał jeździć samochodem wartym miliony i podróżować po świecie, kiedy można spędzać wieczory w domu, czytając o kolejnych wzlotach i upadkach na rynku kryptowalut?
Wniosek jest prosty: każdy wybiera swoją drogę. Moi znajomi wybrali ryzyko i niepewność, ja zaś – stabilność i pewność. A teraz, jeśli mi wybaczycie, muszę wrócić do czytania o kolejnych kryptowalutach, których z pewnością nie kupię.