Lista, która nie istnieje, ale i tak przeraża
Czasami pojawiają się w sieci informacje, które mrożą krew w żyłach. Listy wstydu, listy zdrady, listy tych, którzy rzekomo knują przeciwko Polsce. Dark web huczy od plotek, że istnieje tajemniczy dokument z nazwiskami polityków, ich rodzin i znajomych. Mówi się o adresach, telefonach, może nawet szczegółach życia prywatnego. Podobno to ci, którzy, według anonimowych autorów tej listy, mają prowadzić Polskę na skraj przepaści, na wojnę, której nikt z nas nie chce. Ale czy naprawdę istnieje taka lista? A jeśli istnieje, to kto ją stworzył i dlaczego?
Wojna na klawiaturach
Nie od dziś wiadomo, że internet to przestrzeń, gdzie plotka rozchodzi się szybciej niż światło. „Lista wstydu” to produkt naszych czasów – twór anonimowy, bez twarzy, ale o potężnym wpływie. Ktoś usiądzie przed ekranem, wpisze kilka nazwisk, doda kilka sensacyjnych szczegółów i nagle mamy „dowód” na to, że Polska stoi u progu wojny. W komentarzach zaczyna się polowanie na czarownice. „Jak oni mogli?”, „Sprzedali nas!” – krzyczą internetowi krzykacze. Ale czy ktokolwiek zadał sobie pytanie, kto ma interes w tworzeniu takich list?
Złudzenie prawdy
Dark web od lat fascynuje ludzi. To tam, w mrokach internetu, mają się kryć odpowiedzi na wszystkie pytania. Skoro wierzysz w listę wstydu, to może uwierzysz też w jej wszechobecność? Może znajdziesz tam też dowód na to, że ziemia jest płaska, a Elvis wciąż żyje? Problem polega na tym, że takie listy często są wymysłem tych, którzy chcą siać chaos. Mogą być narzędziem w rękach obcych służb, mogą być bronią w politycznych rozgrywkach, a mogą też być niczym więcej jak zbiorem wyobrażeń kogoś, kto za długo przesiadywał na forach spiskowych.
Polityczna amnezja
Polska polityka nie od dziś jest pełna dramatów. Mamy jednak krótką pamięć. Kiedyś „listy wstydu” dotyczyły europosłów, którzy głosowali za rezolucją przeciw Polsce. Potem sędziów, którzy rzekomo działali na szkodę państwa. A dziś? Mamy kolejny sezon na oskarżenia. Tylko że teraz sytuacja jest groźniejsza. Mówimy o wojnie, która jest tuż za naszą granicą. O wojnie, która już pochłonęła tysiące istnień. W tym kontekście takie „listy” mogą być iskierką, która podpala beczkę prochu.
Kto na tym korzysta?
Wielu zapomina, że każda informacja ma swojego autora. Jeśli lista faktycznie istnieje, to kto ją stworzył? Może ktoś, kto chce zasiać strach? Może ktoś, kto chce odwrócić uwagę od swoich działań? A może po prostu ktoś, kto doskonale wie, że w internecie sensacja żyje dłużej niż dementi? Często zapominamy, że informacje, które nas przerażają, mogą być elementem gry, w której jesteśmy tylko pionkami.
Co dalej?
Nie wiemy, czy lista istnieje. Ale wiemy jedno – w takich sprawach ostrożność to podstawa. Przede wszystkim warto zadać sobie pytanie: co my jako społeczeństwo zyskujemy, wierząc w takie listy? Czy naprawdę potrzebujemy kolejnych podziałów, kolejnych oskarżeń? A może zamiast węszyć spiski, lepiej skupić się na tym, jak sami możemy działać na rzecz pokoju?
Wojny zaczynają się od słów. Od podejrzeń. Od strachu. A listy takie jak ta, nawet jeśli są fikcją, pokazują, jak łatwo jest nas podzielić. I jak chętnie wpadamy w pułapkę, zapominając, że czasem największym wrogiem nie jest ten za granicą, ale nasze własne słabości.
Ps 1 – Rozpowszechnianie takich list jest nielegalne i stanowi naruszenie prywatności oraz bezpieczeństwa osób na nich wymienionych.
Ps 2 – Jeśli chodzi o obecne obawy dotyczące zaangażowania Polski w konflikt z Rosją, warto zauważyć, że Polska, jako członek NATO i Unii Europejskiej, podejmuje decyzje w ramach sojuszy i zgodnie z międzynarodowymi zobowiązaniami.
Ps 3 – Jeśli natrafisz na informacje w internecie, zwłaszcza w dark webie, które budzą Twoje obawy, zalecam zachowanie ostrożności. Dark web jest często wykorzystywany do rozpowszechniania dezinformacji oraz nielegalnych treści.
Ps 4 – W przypadku napotkania treści naruszających prawo lub prywatność osób, warto zgłosić je odpowiednim służbom, takim jak policja czy prokuratura.
Ps 5 – Pamiętaj, że weryfikowanie informacji z wiarygodnych źródeł oraz unikanie rozpowszechniania niesprawdzonych treści przyczynia się do budowania świadomego i odpowiedzialnego społeczeństwa.